Źródła pamiętnikarskie I: ks. Unicki
ks. Jan Unicki: Kilka dni pod Skoczowem w styczniu 1919 r. – fragment.
„(...) Dnia 24 stycznia 1919 r. gruchnęła w Skoczowie wieść, że Czesi zajmują Śląsk Cieszyński. Jakoś nikt temu nie dawał wiary. Pogłoski te zaczęły się jednak sprawdzać, a w niedzielę 26 stycznia słyszano już przez cały dzień całkiem wyraźnie odgłos strzałów armatnich. W Zagłębiu toczył się krwawy bój. Wielu ciekawych śpieszyło tam, gdzie wrzała walka, aby ujrzeć jak wygląda wojna albo, aby sobie odświeżyć pamięć wojny już przeżytej. Niepotrzebnie jednak wychodzili na jej spotkanie. Wojna sama do nas przyszła.
Po południu w niedzielę zaroiła się droga do Cieszyna wojskiem polskim. Jechały tabory, jechała artyleria. Ziemia była śniegiem pokryta, a mróz był tęgi. Koniom trudno było ciągnąć pod górę po śliskiej drodze wozy pełne amunicji i ciężkie armaty. Konie ustawały. Miasto Skoczów w jednej chwili zmieniło się nie do poznania. Wszędzie było pełno wojska, koni, armat, karabinów maszynowych. Wojsko rozkwaterowało się, gotowało wieczerzę w kuchniach polowych, otwierało stajnie i stodoły, i wprowadzało do nich konie, aby je ochronić od mrozu. Krzyki, nawoływania, chrzęst broni, zgiełk wojenny. Przez całą noc rozlegały się strzały karabinowe, nie wiadomo z czyjej ręki i w jakim celu. Nie przywykły do tego Skoczów mało mógł spać tej nocy.
W poniedziałek, 27 stycznia rankiem, nowy widok przedstawił się mieszkańcom miasta. Jak czarna rzeka płynęły drogą od Cieszyna tłumy ludności cywilnej. Rozpoznałem wiele znajomych twarzy. Szli studenci gimnazjalni, wątłe chłopaki, z przewieszonymi na ramionach karabinami. Szli nauczyciele, jechali znaczniejsi gospodarze, którym trudno byłoby się ostać przed żołdactwem czeskim, a z nimi wszystkimi szły straszne wieści. Opowiadano sobie: tego powieszono, tamtego porwano i nie wiadomo co się z nim stało. Nie było w Skoczowie człowieka, który by nie drżał o życie kogo ze swoich bliskich.
Tymczasem oficerowie prowadzili kompanie na wyznaczone stanowiska. (...) Dworzec zmienił wygląd. Cywilni nie mieli tam czego szukać. Kolej stała się wyłącznie własnością wojska. Tak samo poczta. W szkole obok ewangelickiego kościoła zakwaterowano komendę jednego odcinka linii bojowej. Porucznik Lazar z Ropicy prowadził tam druty telegraficzne, polecając je rozciągać na drzewach i słupach. Przygotowywano łączność telefoniczną dla dowódcy frontu, brygadiera Latinika oraz dla podległej mu głównej kwatery, mieszczącej się na plebanii ewangelickiej.
W ciągu jednego dnia ciche niwy skoczowskie stały się frontem wojennym. Linia obrony prowadziła przez Dębowiec, Iskrzyczyn, Wilamowice, Międzyświeć, Kisielów, Łączkę. Ustawiono armaty na skoczowskim wzgórzu i na wzgórzach wiślickich. Mieszczanie ciekawie patrzyli na te przygotowania. Zapadła znowu noc pełna wrzawy, nawoływań, strzałów, które jednak prędzej umilkły niż dnia poprzedniego i nastała jakaś złowroga cisza, jaka bywa przed burzą.
We wtorek, 28 stycznia po mroźnej nocy nastał cudowny poranek zimowy. Śnieg skrzypiał pod nogami i lśnił barwami tęczy, jak brylanty drogocenne. Niebo było pogodne, niebieskie, bez chmurki, (...) Święta cisza i święty spokój panowały w przyrodzie, a dwa narody słowiańskie przygotowywały się do zaciekłej walki. (...) Wprost pod samą plebanią ewangelicką ustawiono dwie armaty piętnastocalowego [381 mm] kalibru. Ustawiono je na drodze, wiodącej z szosy „cesarskiej” do kościoła. Wzdłuż tej drogi stały po obu stronach jabłonie. Żołnierze ścięli je do połowy pnia, aby wystrzał z armat był wolny. Za armatami skopali zmarzłą ziemię, aby armata cofająca się po każdym wystrzale, nie uśliznęła, ale mogła się wryć w ziemię. Dano ognia. Wstrząsnęły się mury, kilka szyb w kościele i plebanii pękło. Tymczasem Czesi coraz gęściej ostrzeliwali nasze pozycje. Żandarmeria polowa nie dopuszczała już nikogo z miasta do plebanii. Plebania i kościół znalazły się bowiem w zasięgu ognia nieprzyjacielskiego.
(...) Zaciętość zajadłej walki wzmagała się. Ściany szkoły tuż obok plebanii zaczęły wskazywać coraz grubsze rysy i pęknięcia. Wojsko zakwaterowane w tej szkole wyprowadziło się na plebanię. Zachodziła obawa, że się szkoła zwali w gruzy. Z nadejściem zmierzchu jeszcze strzelano. Wówczas ogień wypadający z armat przy wystrzale był wyraźnie widoczny i przedstawiał się cudownie. Ale to właśnie mogło nieprzyjacielowi zdradzić miejsce postoju baterii. Zaniechano więc strzelania. Nastała noc pełna naprężenia duchowego i niepokoju, co jutrzejszy dzień przyniesie. Znużone wojsko układało się do snu, a tylko na froncie samym czuwano i śledzono nawzajem każdy ruch nieprzyjaciela. (...)
Dnia 30 stycznia 1919 bitwa pod Skoczowem osiągnęła punkt kulminacyjny. Dzień był śliczny, słoneczny, ale mróz tęgi, dochodzący do – 10oC.
(...) Około godz. 11 przed południem uderzono na alarm.
- Co się stało? – pytano trwożnie.
- Czesi przerwali front w Nierodzimiu – powiedziano. Mieli oni ogromną przewagę liczebną, a naszych była garstka szczupła.
(...) W krytycznej chwili nadeszły posiłki z Łodzi. Z wagonów kolejowych na dworcu wysypali się bohaterscy chłopcy, aby tu na naszej ziemi śląskiej, krew przelewać. Wróciła otucha w serca na ich widok. Byli umundurowani w sposób pruski. Cechowała ich wzorowa karność i zadziwiająca sprawność. Odbyli długą, męczącą podróż, ale zamiast iść na odpoczynek, szli natychmiast na front do boju. Groźna sytuacja przynaglała. Wprzód jednak nastąpiła zbiórka, a osiwiały w boju oficer przemówił do swoich krótko, zagrzewając do boju, dodając otuchy. (...) Wtem odezwała się krótka, ostra komenda, żołnierze rozsypali się w tyralierce, niknąc po chwili z oczu. Opuścili miasto, za kilka godzin przyszło niestety nie jednemu z nich opuścić ten świat. Odeszli na to najniebezpieczniejsze miejsce, w stronę Nierodzimia, gdzie Czesi przerwać mieli linię bojową.
(...) Szpital polowy urządzono w sali gimnastycznej szkoły wydziałowej. Przynoszono doń ciężko rannych. Lekko ranni przychodzili o własnych siłach i opowiadali swoje przygody. Kilku majaczyło w gorączce. Raz po raz zrywał się ktoś z łóżka, siadał, wołał, wypowiadał słowa bez związku i chciał uciekać. Trzeba go było trzymać, by z łóżka nie wypadł. Szczególnie ranni w brzuch, dla których już nie było ratunku, ciężko cierpieli. Chcieli jeść, pić, a w chwilę później omdlewali. Na jednym łóżku leżał młody żołnierz cicho, spokojnie. Głowę miał obwiązaną, ale to nie była jego najgorsza rana. Rękę miał obwiązaną, ale i to nie była najgroźniejsza jego rana. Nogę miał w bandażach, ale i ta rana nie była groźna. Najstraszniejsza rana to ta, którą ostatnią otrzymał. Kiedy ranny w rękę nogę i głowę leżał bezbronny na pobojowisku, przypadł doń czeski żołnierz i przebił na wylot pierś długim i ostrym rosyjskim bagnetem. Ranny sam o tym opowiadał w szpitalu. (...)
Rannych przybywało. Wszystkich odtransportowano jeszcze tego samego dnia do Bielska, by im dać lepszą opiekę lekarską. Czesi nie spodziewali się tak bohaterskiej postawy naszego wojska. Ponieśli znaczne straty. W Ogrodzonej na wozy drabinowe ładowali zabitych.
Przekonali się, że nie dadzą rady naszym i wieczorem wysłali do brygadiera Latinika parlamentariuszy z propozycją zawieszenia broni do 1 lutego, do 2. godziny w nocy. Latinik propozycję przyjął. Zawieszenie broni zostało następnie przedłużone i więcej już potem nie wszczynano kroków wojennych.
W piątek, 31 stycznia panował spokój. Zwożono poległych do szkoły przy ulicy Kolejowej. W sobotę, 1 lutego 1919 w dalszym ciągu zwożono zabitych. Niektóre trupy przedstawiały okropny widok i nikt nie potrafił ich rozpoznać, tak strasznie były zniekształcone. Głowy porozbijane kolbami, ciała ogniem przypalone, brunatne. Pewien ranny żołnierz wpadł w dół na wapno. Tam go zobaczył czeski żołnierz i przebił mu szyję bagnetem. Przywieziono też do lekarza w sankach na słomie dwóch chłopców, liczących jakie 8 i 12 lat. Były to dzieci z Kisielowa. Mieszkały w drewnianej chatce i przez okno patrzyły na bitwę. Kule przebiły drewnianą ścianę i raniły dzieci. Miały nogi przestrzelone. W niedzielę, 2 lutego odbył się pogrzeb poległych. Skoczów zapewne nie widział takich tłumów, jak wówczas. Ustawiono po trzy trumny w poprzek na jednym wozie, przyozdobionym zielenią. Poległych katolickiej religii było 14, ewangelickiej 3. Nazwiska ewangelików: Bobek ze Śląska i dwaj łodzianie – Klinke i Kunte. Nabożeństwo żałobne w kościele odprawiłem ja, na cmentarzu ksiądz kapelan Grycz.
Po odprawieniu nabożeństwa w kościele zaczekaliśmy na drodze pod kościołem na orszak pogrzebowy zdążający z kościoła katolickiego i razem podążaliśmy na cmentarz. Pogrzeb ewangelicki i katolicki odprawiliśmy wspólnie. Najpierw przemówił ksiądz Kojzar i pobłogosławił do grobu poległych religii katolickiej, potem zaś przemówił ksiądz kapelan Grycz.
Siedemnastu bohaterów spod Skoczowa spoczęło w mogiłach. Niezliczone tłumy ludności cywilnej, piechota, artyleria, kawaleria, żołnierze, muzyka. Mróz był tęgi. Śnieg skrzypiał pod nogami, zmierzch powoli zapadał...”
Komentarze
Prześlij komentarz